TrÄ
d
Trąd to choroba zakaźna skóry i nerwów, wywołana przez prątek Mycobacterium leprae. Nie leczona może prowadzić do utraty palców rąk, stóp, zniekształceń twarzy i ślepoty. Postać lepromatyczna choroby charakteryzuje się dużym zniszczeniem tkanek. Postać tuberkuloidowa ma łagodniejszy i nie-zaraźliwy charakter. Choroba występuje obecnie głównie w krajach o gorącym klimacie, z zagrożeniem możemy się spotkać podczas egzotycznych wypraw do Afryki czy Azji. Objawy: Zmiany skórne, ubytek tkanek Leczenie: Izolowanie pacjenta. Podawanie środków zwalczających prątki Mycobacterium leprae, takich jak ryfampicyna, klofazymina, talidomid. Profilaktyka: Unikanie kontaktów z chorymi. To podstawowe informacje medyczne o chorobie zwanej trądem.
Ale w naszym klimacie zaczynamy mieć ostatnio do czynienia z inną odmianą tej choroby: z trądem społecznym. Chorować zaczyna coraz więcej osób; jest to choroba bezobjawowa, lecz dotkliwa dla porażonych. Chorzy, tak jak w przypadku prawdziwych trędowatych, zostają izolowani od reszty, a dodatkowo są traktowani jako zło niechciane, niepotrzebne i zbyteczne...
Mimo, że mają czasami do przekazania wiele dobrych wiadomości, rad czy informacji, to nie widzi się ich, nie czyta, depcze się ich godność, a nawet wręcz zabija psychicznymi sztyletami. Ci, którzy „chorują”, w większości są ludźmi wrażliwymi, bogatymi wewnętrznie – duchowo, ale dla reszty niemodnymi, wręcz dewotami (to określenie innych), są oni skazani na niezrozumienie, na wyśmiewanie. Izolowani w dalszym ciągu tworzą, myślą, pracują (np. wolontariat), pragną być pomocni i potrzebni. I za to właśnie są wyśmiewani.
Dlaczego? Żyjemy w czasach, kiedy nie chcemy doktorów Judymów, syzyfów, Świętych Franciszków, za to propagujemy postawy wichrzycielskie, wręcz bandyckie, krzykliwe, buntownicze, czasami złodziejskie. Nie szanujemy tych, którzy ciężką pracą dochodzą do sukcesów, a za to cwaniacy, malwersanci, pyskacze są w poważaniu i cenie.
O paradoksie! nawet sprawy sądowe są rozstrzygane w sposób diametralnie różny dla różnych osób. Ktoś, kto ma tzw. poparcie, nie musi się obawiać kar, mimo iż wie doskonale, że jechał po pijaku czy potrącił kogoś, za to biedni poszkodowani ciężką drogę mają, aby dochodzić swoich praw. Uzyskanie odszkodowania trwa czasami bardzo długo i kosztuje wiele zdrowia (i tak nadszarpniętego przez zdarzenia), pieniędzy – bo jeśli ktoś myśli, że odwołania sądowe są za darmo, to się myli – i nerwów.
Zapytacie, co to ma wspólnego z tytułem ?
Właśnie tę grupę, która nie ma „szczęścia”, można by określić jako „trędowatych” – odsuniętych – jak nazywa się ich w Indiach. To ci, którzy skazani są na samotność, odtrącenie, wśród ludzi żyją osamotnieni. Mamy swoich trędowatych. Co zrobić, by tych biedaków nie przybywało, lecz by ich rzesza się zmniejszała? Wystarczy się integrować, rozmawiać, uczestniczyć w spotkaniach i nie odtrącać kogoś, kto trochę inaczej traktuje sprawy ogólne. Odpowiednimi miejscami mogą być modne ostatnio czaty, forum, czyli ogólnie internet, ale ten bez przekłamań, bez napaści na grupy myślące inaczej; to przecież mogą być spotkania integracyjne czy też zwyczajne „Rozmowy Wieczorne Polaków”. Nie odtrącajmy siebie nawzajem, nie twórzmy obozów dla trędowatych, czyli myślących inaczej. To nasza szansa na przeżycie czegoś wielkiego, jak przyjaźń, koleżeństwo czy miłość. To, że mamy różne charaktery, nie powinno nam przeszkadzać, a wręcz pomagać w tworzeniu wspólnoty; dyskusje są twórcze tylko wtedy, gdy możemy wymieniać między sobą poglądy, a nie im ulegać. Dużą rolę w konsolidacji i jednoczeniu odgrywa nasz kościół, który proponując nam wspólną drogę, zabiega o nawrócenie, o ekumenizm czy wreszcie o wspólne rozmowy o wierze, o Chrystusie. Na początku Chrześcijaństwa to chrześcijanie byli tymi trędowatymi, odtrącanymi; po dwóch tysiącach lat, pouczeni nauką Jezusa Chrystusa o Miłości i wybaczaniu, bądźmy mądrzejsi i stosujmy to, co nam Chrystus przekazał i przekazuje nadal przez swoich następców.
W swoim „REDEMPTOR HOMINIS” Jan Paweł II tak pisze:
„Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już zostało powiedziane, „objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi”. To jest ów — jeśli tak wolno się wyrazić — ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo!” I jakże traktować te słowa inaczej? Pozostajemy w łączności z Chrystusem; to nas winno łączyć, winno budować między nami więź tak doskonałą, że nie znając się nawzajem, powinniśmy się nawzajem szanować i potrafić rozmawiać. Bo przecież to istota naszej wolności. W dalszym ciągi swojego „REDEMPTOR HOMINIS” Jan Paweł II pisze „W ten sposób sama osobowa godność człowieka staje się treścią tego przepowiadania, nawet bez słów, ale przez sposób odnoszenia się do niej. Ten sposób dzisiaj zdaje się odpowiadać na szczególną potrzebę naszych czasów. Skoro zaś nie wszystko to, w czym różne systemy, a także poszczególni ludzie, widzą wolność i propagują wolność, okazuje się prawdziwą wolnością człowieka, tym bardziej Kościół w imię swej Bożej misji staje się stróżem tej wolności, która warunkuje prawdziwą godność osoby ludzkiej. Jezus Chrystus wychodzi na spotkanie człowieka każdej epoki, również i naszej epoki, z tymi samymi słowami: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32); uczyni was wolnymi. W słowach tych zawiera się podstawowe wymaganie i przestroga zarazem. Jest to wymaganie rzetelnego stosunku do prawdy jako warunek prawdziwej wolności Jest to równocześnie przestroga przed jakąkolwiek pozorną wolnością, przed wolnością rozumianą powierzchownie, jednostronnie, bez wniknięcia w całą prawdę o człowieku i o świecie. Chrystus przeto również i dziś, po dwóch tysiącach lat, staje wśród nas jako Ten, który przynosi człowiekowi wolność opartą na prawdzie, który człowieka wyzwala od tego, co tę wolność ogranicza, pomniejsza, łamie u samego niejako korzenia, w duszy człowieka, w jego sercu, w jego sumieniu. Jakże wspaniałym potwierdzeniem tego byli i stale są ci wszyscy ludzie, którzy dzięki Chrystusowi i w Chrystusie osiągnęli prawdziwą wolność i ukazali ją, choćby nawet w warunkach zewnętrznego zniewolenia. Człowiek dzisiejszy zdaje się być stale zagrożony przez to, co jest jego własnym wytworem, co jest wynikiem pracy jego rąk, a zarazem — i bardziej jeszcze — pracy jego umysłu, dążeń jego woli Owoce tej wielorakiej działalności człowieka zbyt rychło, i w sposób najczęściej nie przewidywany, nie tylko i nie tyle podlegają „alienacji” w tym sensie, że zostają odebrane temu, kto je wytworzył, ile — przynajmniej częściowo, w jakimś pochodnym i pośrednim zakresie skutków — skierowują się przeciw człowiekowi. Zostają przeciw niemu skierowane lub mogą zostać skierowane przeciw niemu. Na tym zdaje się polegać główny rozdział dramatu współczesnej ludzkiej egzystencji w jej najszerszym i najpowszechniejszym wymiarze. Człowiek coraz bardziej bytuje w lęku. Żyje w lęku, że jego wytwory — rzecz jasna nie wszystkie i nie większość, ale niektóre, i to właśnie te, które zawierają w sobie szczególną miarę ludzkiej pomysłowości i przedsiębiorczości — mogą zostać obrócone w sposób radykalny przeciwko człowiekowi. Mogą stać się środkami i narzędziami jakiegoś wręcz niewyobrażalnego samozniszczenia, wobec którego wszystkie znane nam z dziejów kataklizmy i katastrofy zdają się blednąć. Musi przeto zrodzić się pytanie, na jakiej drodze owa dana człowiekowi od początku władza, mocą której miał czynić ziemię sobie poddaną (por. Rdz 1, 28), obraca się przeciwko człowiekowi, wywołując zrozumiały stan niepokoju, świadomego czy też podświadomego lęku, poczucie zagrożenia, które na różne sposoby udziela się współczesnej rodzinie ludzkiej i w różnych postaciach się ujawnia. Ów stan zagrożenia człowieka ze strony wytworów samego człowieka ma różne kierunki i różne stopnie nasilenia. Zdaje się, że jesteśmy coraz bardziej świadomi, iż eksploatacja ziemi, planety, na której żyjemy, domaga się jakiegoś racjonalnego i uczciwego planowania. Równocześnie eksploatacja ta dla celów nie tylko przemysłowych, ale także militarnych, niekontrolowany wszechstronnym i autentycznie humanistycznym planem rozwój techniki, niosą z sobą często zagrożenie naturalnego środowiska człowieka, alienuje go w stosunku do przyrody, odrywa od niej. Człowiek zdaje się często nie dostrzegać innych znaczeń swego naturalnego środowiska, jak tylko te, które służą celom doraźnego użycia i zużycia. Tymczasem Stwórca chciał, aby człowiek obcował z przyrodą jako jej rozumny i szlachetny „pan” i „stróż”, a nie jako bezwzględny „eksploatator”. Rozwój techniki oraz naznaczony panowaniem techniki rozwój cywilizacji współczesnej domaga się proporcjonalnego rozwoju moralności i etyki.” Dlatego też powtarzam swoje zdanie: nie odtrącajmy siebie nawzajem, nie bądźmy dla siebie trędowaci, współdziałajmy, a żyć będziemy w zgodzie z wszystkimi elementami przyrody, życia i wiary.
|